wtorek, 3 marca 2015

Ocena #029

Oceniająca: Carolle
Autor: dajmond



Pierwsze Wrażenie 24/24
Witając bloga po raz pierwszy, zdaję sobie sprawę, że jego grafika bardzo przypomina mi konto na Tumblrze (tylko dlaczego?). Poza tym jest tu inny układ niż na większości blogów — ilustracja, która normalnie byłaby nagłówkiem, znajduje się po lewej stronie, a nad nią widnieją karty z Menu. Po prawej stronie mamy natomiast do czynienia z paroma dodatkami.
Kolorystyka jest ciemna, a niektórym mogłoby się zdawać, że nawet ponura — w rzeczywistości jest całkiem odwrotnie. Uważam, że blog wygląda schludnie, a jego zdobienia oraz barwy zostały dobrane bardzo uniwersalnie. Tymczasem efekt tego jest najlepszy — blog staje się mieszanką biało-czarnych kolorów, które w każdym przypadku wyglądają dobrze, także tutaj.
Najbardziej do czytania zachęca mnie Ashton, który znajduje się na domniemanym „nagłówku”. Jestem wielbicielką 5 Seconds Of Summer, zespołu, w którym chłopak jest perkusistą, ale nigdy nie czytałam żadnego opowiadania, w którym 5SOS by występowali. Jestem ciekawa, co zaoferuje mi Sick means war.
Na razie moje nastawienie pozostaje bardzo pozytywne. Wizualnie blog naprawdę przykuł moją uwagę. Wydaje się, że jest taki zwykły, a mimo to potrafię dostrzec w nim potencjał.
Oryginalność autorki widać na pewno w tytule. Sick means war, czyli Chory (człowiek) oznacza wojnę (o życie?). Jestem ciekawa, co dajmond miała na myśli, dając swojemu opowiadaniu taki a nie inny tytuł. Chory oznacza wojnę? I do tego Ashton jako główny bohater? Nie mam pojęcia, o czym powinnam myśleć, widząc tę nazwę. Zapowiada się naprawdę bardzo ciekawie!
Adres oznacza to samo co tytuł opowiadania, dodane zostało jedynie „bydajmond”, co oznacza, że to dajmond jest jego autorką.
Na blogu — moim zdaniem oczywiście — panuje wszechobecna równość. Nic nie wyróżnia się ponad resztę, ale nie jest też monotonne. Szczególnie podoba mi się to, że cała sceneria została zachowana w biało-czarnych barwach. Daje to niesamowity, choć tak prosty efekt!


Grafika 22,5/23
Blog posiada szablon, który został wykonany przez autorkę graphicsbyme4you — jej szablon główny również przypomina mi Tumblra, więc może to nie przypadek? W każdym razie obie jej grafiki — i ta na graphicsbyme4you, i ta na Sick means war — są po prostu imponujące. Można by pomyśleć, że zostały stworzone poprzez dotykanie ekranu, a nie za pomocą kodów! Niesamowite.
Wygląd bloga jest powiązany z jego treścią, chociażby przez wzgląd na Ashtona znajdującego się po lewej stronie witryny.
Na Sick means war odnajduję parę dodatków, choć ich dobór nie jest zaskakujący — cieszę się, że znajduję coś takiego jak „Spis treści”, ale jednocześnie czuję niedosyt, jakby czegoś brakowało. W każdym razie dodatki wydają mi się zwyczajne; jest tu to, co znajdę również na wielu, wielu innych blogach.
Wybraną czcionkę czyta się bardzo przyjemnie, a jej biały kolor jest dobrze odbierany przez moje oczy dzięki — wydaje mi się — czarnemu tłu. Widziałam dużo skarg na ten dobór; ludzie mówią, że ciężko czyta się tak jasne litery, że rażą, a w nocy to już w ogóle nie da się nic z nich zrozumieć. Według mnie jest całkiem na odwrót! Biały to tak uniwersalny kolor, a mnie czyta się go najlepiej. Cieszę się, że dajmond go wybrała.
Kolorystyka, tak jak już wyżej podkreślałam, bardzo dobrze wpasowała się w moje kanony. Wygląd bloga nie przeszkadza mi w jego odbiorze, a wszystko jest przyjemne, schludne i estetyczne. Panuje tu taki porządek! Bardzo mi się to podoba.
Nagłówka jako takiego nie ma (lub nie ma go w moim pojęciu „nagłówka”, który, jak nazwa wskazuje, powinien być „nad głową”, czyli na samej górze), lecz po lewej stronie bloga potrafię dostrzec głównego bohatera opowiadania. Ilustracja wydaje się być taka… zwykła, a kryje w sobie wiele uroku. Myślę, że to również dzięki niej wszystko inne do siebie pasuje, całkiem jak elementy układanki.
Blog nie jest również przepełniony dodatkami, co nadaje mu już wspomnianej przeze mnie estetyki.


Treść 87/92
*Fabuła/Akcja 25/28
Tekst opowiadania jest bardzo spójny, a każde słowo zdaje się być przemyślane. Dużo razy natknęłam się na takie wyrażenia, których nie spodziewałabym się po fanfiku kierowanym do nastolatek, i co najważniejsze, pisanym przez nastolatkę. Mimo wszystko cieszę się, że coś takiego znalazłam, chociaż nie potrafię wyrazić tego słowami — sądzę, że żeby to zrozumieć, samemu trzeba przeczytać Sick means war. Aby dowiedzieć się, jak proste rzeczy zostały ubrane w piękne słowa. Czasami nawet przystawałam i myślałam sobie: „wow, sama nigdy nie opisałabym tego w ten sposób!”. Chyba odkryłam coś, co charakteryzuje styl dajmond. I jest bardzo pozytywne!
Utwór jest w większości poprawny, choć natknęłam się na dwie, może nawet niezamierzone niezgodności:
— Zdaje mi się, że w czwartym rozdziale dajmond wyjaśnia na samym początku, jak należy poprawnie pisać imię głównej bohaterki Sick means war, ponieważ czytelnicy nadmiernie popełniają błędy. Otóż wcale im się nie dziwię! W prologu Anabel została przedstawiona jako „Anabell”. I to dwa razy!
— Jednym z głównych wątków w Sick means war jest nadmuchiwanie balona przez Ashtona lub jego kolegów i wysyłanie go w przestworza. Otóż zdaje mi się, że ten balon mógłby lecieć, owszem, ale gdyby napełniony był helem. Nie jestem pewna, czy powietrze z płuc człowieka może go unieść. Chyba że dzięki wiatrowi!
W opowiadaniu jest dużo wątków, a każdy z nich został rozwinięty w ciekawy, a czasami nawet łapiący za serce pomysł. Byłam pod wrażeniem, czytając o rzeczach, które Ashton robił dla Anabel. Sądzę, że naprawdę był najlepszym przyjacielem/bratem, jakiego dziewczynka mogła kiedykolwiek mieć. Ciekawą sprawą było też to, że Ashton bardzo szybko się z nią zżył. Zrozumiałam jego łzy, kiedy umierała — w końcu znali się wtedy od około dwóch tygodni, a chłopak przychodził do niej dzień w dzień. Myślę jednak, że w pierwszym lub drugim rozdziale, gdy Anabel osunęła się na podłogę, tuż po tym jak wyszła z sali Ashtona, gdy uraził ją Michael, łzy chłopaków były trochę… przereklamowane. To było jeszcze tego samego dnia, gdy mała poznała Irwina, więc nie znali się dobrze. Natomiast Michael widział ją tylko raz, przez parę minut. Tak, to mi się nie spodobało.
Akcja opowiadania nigdy nie stoi w miejscu. Szczerze mówiąc, ciągle się coś dzieje. Na szczęście autorce nie brakuje pomysłów, przez co Sick means war nie staje się schematyczne i wymuszone.
Po każdym skończonym rozdziale zjeżdżałam w dół strony, aby przeczytać jeszcze komentarze czytelników. Praktycznie wszyscy pisali, że opowiadanie wywołuje u nich potoki łez. Nie powiem, że się temu nie dziwiłam, ponieważ… ja nie płakałam. Nie zdaje mi się, żebym miała serce z kamienia, bo nawet prosty film, lecz z dobrym przesłaniem, potrafi mnie wzruszyć. Historia Ashtona i Anabel łapie za serce, to prawda, lecz nie wywołuje katastrofalnego płaczu. Może to jednak moja wina, w końcu nie byłam czytelniczką przez ostatnie parę miesięcy i nie zdążyłam zżyć się z bohaterami tak jak reszta. Pozostawię tę kwestię w spokoju.
Treść trzyma się tematyki bloga, jest to Fan fiction o 5 Seconds of Summer. Można dodać, że opowiadanie kształtuje się też w dramat.

*Świat Przedstawiony 20/20
Bohaterowie opowiadania Sick means war są na pozór zwykłymi ludźmi, choć — tak jak w każdym utworze — spośród tłumu wyróżniają ich wyjątkowe cechy.
Poznajemy wiele postaci: rodziców i koleżankę Anabel, przyjaciół Ashtona, lekarzy, pielęgniarki. O tych pierwszych dowiadujmy się paru ciekawych rzeczy, jak np. że matka Anabel ocenia ludzi po wyglądzie i od razu spisuje ich na straty, za to jej ojciec woli trzymać się od córki z daleka, ponieważ boi się, że ją straci — mimo że i tak jest to nieuniknione. Głównymi bohaterami pozostają jednak Anabel i Ashton, para idealna, choć inna niż wszystkie — mała, ośmioletnia dziewczynka i chłopak u progu dojrzałości.
Anabel jest bardzo mądra jak na swój wiek. Poznaje Ashtona, gdy przywożą go do szpitala po wypadku. Jako jedyna ze wszystkich podchodzi do niego, mimo że cały ocieka krwią, i zaczyna rozmowę. Jest otwarta, zawsze uśmiechnięta i kochająca. Szybko się przywiązuje, zupełnie jak jej starszy „brat”. Z początku czuje się odrzucona przez rodziców, jednak później poznaje Ashtona, a ten niweluje wszystkie jej problemy. Wszystkie, oprócz tego, że jest chora i niedługo umrze. Anabel, jako mądra dziewczynka, jest tego całkowicie świadoma. Mimo bólu, stara się walczyć o życie z uśmiechem na swoich maleńkich ustach. Ashton, nastolatek u progu dojrzałości, staje się jej jedynym, a jakże niesamowitym wybawieniem. Został przedstawiony jako „duże dziecko”, które zawsze ma czas, aby kogoś rozbawić i razem z nim się pośmiać. Z drugiej strony potrafi być też poważny, kochany i troskliwy. 5SOS nie są w opowiadaniu sławni, choć wydaje mi się, że tworzą zespół — wnioskuję to po kilku razach, gdy śpiewali Anabel w szpitalu. Ashton wydaje się być perfekcyjnym chłopakiem, nie tyle z wyglądu, co z charakteru. Gdyby ktoś taki jak on miał spędzić przy mnie ostatnie dni mojego życia, nie mogłabym zastanawiać się ani chwili, tylko od razu bym go przygarnęła. Razem z Anabel tworzą cudowną parę.
Czas akcji jest dość wyraźnie przedstawiony, choć nigdy w to nie ingeruję, a wybór wolę pozostawić autorowi. W końcu to jego opowiadanie.
Wspominałam już powyżej, że niektóre proste sprawy zostały ubrane przez dajmond w piękne słowa. Miałam na myśli oczywiście opisy. Jest ich wiele, są dokładne i czarujące. Bez problemu wyobrażałam sobie w głowie bohaterów, sytuacje, w których się znaleźli, i miejsca.

*Styl/Dialogi 35/37
Napisanie tego opowiadania było naprawdę dobrym pomysłem — i to bez dwóch zdań! Gdyby nie błędy interpunkcyjne, o których dokładniej rozpisuję się trochę niżej, byłoby wręcz idealnie. Na ten czas Sick means war przypomina mi nieoszlifowany diament. Ale jednak diament.
Jeśli mówić o nieprzewidywalnych zwrotach akcji, to czasami gubiłam się w tym, czy Anabel jeszcze żyje, czy już umarła. Pod koniec zostaje to wyjaśnione obszerniej i dokładniej, więc postanawiam nie zwracać uwagi na to, co myślałam wcześniej. Moją radą jest jedynie to, aby czasami po prostu przystopować i zastanowić się, czy treść będzie zrozumiała dla potencjalnego czytelnika — a z tego, co wiem, dajmond ostrzegała pod jednym z rozdziałów, że żeby go zrozumieć, trzeba się dobrze wczytać. Mówię właśnie o tej notce. Może lepiej napisać rozdział łatwiej/dostępniej, niż ostrzegać? Jako oceniająca, naprawdę starałam się „dobrze wczytać”, a nadal nie do końca zrozumiałam przesłanie tej notki.
Opowiadanie mnie zaciekawiło. Wiele zawdzięczam przy tym punkcie oryginalności autorki, ponieważ pierwszy raz czytałam fanfika, w którym główną parą nie była dziewczyna i chłopak, a dziewczynka i chłopak. Byłam ciekawa, jak taka historia może się potoczyć.
Styl autorki jest nie tyle co oryginalny, a charakterystyczny. Pisałam o tym już dwa razy — w „Fabule/Akcji” i „Świecie przedstawionym”. Jestem nim szczerze zaintrygowana! Tyczy się to także słownictwa dajmond, które jest naprawdę bogate. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego.
Aby zrozumieć tekst, nie musiałam posługiwać się słownikiem — tak zawile na szczęście nie było. Dialogi, oprócz tego, że były niepoprawnie zapisywane, dawały duży pogląd na świat Ashtona i Anabel. Byłam z nich zadowolona pod wszystkimi względami (z wyjątkiem technicznego).
W opowiadaniu występuje narracja trzecioosoba, więc widzimy wszystko „z góry”. W przypadku takiej fabuły wydaje mi się ona odpowiednia, aczkolwiek w to — jak i w czas akcji — wolę nie ingerować.
Opowiadanie czyta się przyjemnie, choć wciągnęłoby mnie całkowicie, gdyby nie nieszczęsna interpunkcja (o której zaraz będzie mowa)!

*Oryginalność 7/7
W całym moim życiu przeczytałam tylko jeden utwór, w którym głównym bohaterem było dziecko — ale to było dawno, a z tego, co pamiętam, fabuła była zupełnie inna niż w Sick means war. Dlatego też z czystym sumieniem mogę przyznać, że opowiadanie dajmond nie zostało z niczego ściągnięte — a przynajmniej z niczego, co czytałam. Pomysły autorki są ciekawe i oryginalne, więc mam nadzieję, że Obietnica, będąca drugą częścią Sick means war, okaże się równie kreatywna!


Poprawność 30/50
Jak widać po poniższej punktacji, nie ma praktycznie żadnego problemu z ortografią, powtórzeniami czy „zjadaniem” literek. Martwi mnie tylko jedna sprawa, mianowicie: interpunkcja. Nie wypisywałam wszystkich błędów z rozdziałów, które sprawdzałam pod względem poprawności, ponieważ musiałabym dać dużo punktów na minusie, a sądzę, że zero jest wystarczającą przestrogą. Problem tyczy się przecinków: przed „czy” (klik!), przed „a” (klik!), przed „i” (klik!), w wyrażeniach tj. „mimo że”/„jako że” (klik!), przed „co” (klik!), przy oddzielaniu zdania nadrzędnego od podrzędnego i przed imiesłowami (klik!). Co najważniejsze, przez całe opowiadanie ciągnie się też zły zapis dialogów (klik!). Warto poświęcić chwilę również na odmianę imion angielskich tj. „Ashton” czy „Ed” (od razu na samym początku: klik!) Nie ma się jednak co łamać. Cała reszta została oceniona przeze mnie bardzo wysoko, dlatego radzę po prostu skupić się na samej interpunkcji, bo to przez nią czytało mi się o wiele gorzej, niż gdyby błędów nie było.

*Ortografia 13/15
/pierwsza diagnoza jest najgorsza/
Bawiła się, choć nie miała zbyt wiele zabawek. = „wielu”
[…]patrzał nieprzytomnym spojrzeniem wszędzie[…] = „patrzył”

*Interpunkcja 0/10
/pierwsza diagnoza jest najgorsza/
Śmiał się, gdy wychodząc na dwór usłyszał powiedziany przez przyjaciela żart. = przecinek przed „usłyszał”
Uśmiechała się uzmysławiając sobie[…] = przecinek przed „uzmysławiając”
- Pan jest cały we krwi. - dotknęła leciutko policzka chłopaka. = „dotknęła” dużą literą, to początek zdania
- Znalazł się dureń, który chciał mnie zabić. Pieprzony dupek. - jego nieprzyjemny ton i złe słownictwo[…] = „jego” dużą literą
- Mamusia mówiła, że ludzie, którzy tak mówią nie są dobrzy. = przecinek przed „nie”
- Nikt tu nie chce ze mną rozmawiać. - spuściła główkę w dół[…] = „spuściła” dużą literą
- Anabell. I mam osiem latek. - podciągnęła nosem[…] = „pociągnęła” (a nie „podciągnęła”) dużą literą
- Ja jestem Ashton. - wyciągnął w jej stronę dłoń[…] = „wyciągnął” dużą literą
[...]Dzisiaj jest czwartek, więc niedługo powinni przyjść. - uśmiechnęła się widząc zaskoczenie w jego spojrzeniu. = „uśmiechnęła” dużą literą; przecinek przed „widząc”
Powiedział, że dzieci takie jak ja, mają specjalne prawa. = drugi przecinek jest zbędny
Milczał, bo nie wiedział co mógłby powiedzieć. = przecinek przed „co”
[…]Jestem taka jak ty, tylko że ja jestem dziewczynką. - odezwała się starając zwrócić jego uwagę na siebie. = bez kropki po „dziewczynką”; przecinek przed „starając”
Musimy pana przewieźć na oddział, tam zostaną zszyte rany. - młoda pielęgniarka pojawiła się przed wózkiem[…] = „młoda” dużą literą

/przy drugiej masz nadzieję/
- Bawiłam się. – odpowiedziała[…] = bez kropki
[…]właściwie to tata ci kupił, bo ja nie miałam do tego czasu. - matka Anabeli głośno westchnęła[…] = „matka” z dużej litery [gdy piszesz już „Anabeli”, to również „Anabelo”, gdy ktoś się do niej zwraca — albo odmieniamy wszystko, albo nic]
- Chcę zostać sama. - niepewnie przechyliła główkę w stronę okna[…] = „niepewnie” dużą literą
Odwróciła się i spoglądając w górę napotkała jego wzrok. = przecinek przed „napotkała”
Dzieci taki jak ja, mają specjalne prawa. = zbędny przecinek

*Inne błędy 13/15
/przy drugiej masz nadzieję/
[…]delikatny i cicho głos matki dobiegł do uszu małej Anabeli. = „cichy”
[…]matka Anabeli głośno westchnęła, spuszczając głowę w dół [i] zaczęła męczyć swoje palce, wyginając je w różne strony. = przydałoby się „i” między „dół” a „zaczęła”

/dzisiaj umierasz/
Był świadomy największej straty, która niedługo nieodwracalnie nastąpił i nie mógł już nic zrobić[…] = „nastąpi”
[…]kochał spędzać z nią czas,/bo tylko wtedy czuł[…] = bez slasha


*Dodatki 14/15
Blog zawiera sześć dodatkowych zakładek:
ü    „Sick means war” — to pierwsza z nich; przedstawia trailer opowiadania (który nie jest może najlepszej jakości, ale daje ogromny przekaz) oraz krótki opis fabuły opowiadania; dwa błędy:
— […]która po dłuższym leczeniu w domu, trafia do szpitala z powodu[…] — zbędny przecinek;
— […]że Anabel postanawia sprawdzić co się dzieje. — przecinek przed „co”;
ü    „II część” — czyli „Obietnica” lub początkowo „Biały sufit”; znów krótki opis fabuły oraz trailer (nie wiem, czy powinnam go oglądać przed czytaniem Sick means war, ale to zrobiłam; jest naprawdę śliczny!);
ü    „Wattpad” — link do „Sick means war” na Wattpadzie;
ü  „Moje blogi” — spis blogów dajmond; zdjęcia, opisy, zwiastuny; do bloga „Nieśmiertelne poranki” brakuje zwiastuna; błędy:
— Nie jestem pewna, czy istnieje takie słowo jak „wszech znany” [Zastępca];
— Wychowując się wśród alkoholików nie nabył pozytywnych cech. — przecinek po „alkoholików” [Zastępca];
ü  „Katalogi” — linki do spisów i ocenialni, w tym buton prowadzący do Internetowego Spisu;
ü    „Twitter” — link prowadzący do Twittera autorki.
Również parę dodatków w prawej kolumnie:
ü    „Sick means war” — czyli spis treści pierwszej części;
ü    „I will never forget…” — liczba wyświetleń strony;
ü    „Obietnica” — spis treści do drugiej części „Sick means war”;
ü    „Informacja no.1” i „Informacja no.2” — autorka podaje najnowsze wiadomości;
ü    „Szablon” — link do szabloniarni.
W „Sick means war” i „II części” znajdziemy dodatkowe informacje o opowiadaniach (mówiąc już o całokształcie). Wszystkie linki i odnośniki działają bezproblemowo oraz są pokładane, nie ma też zbędnych zakładek.
Szczególnie spodobała mi się zakładka „Moje blogi”. Czuję, że jestem przekonana do przeczytania „Nieśmiertelnych poranków”!



Mowa końcowa
Dodatkowe punkty od oceniającej: 2/5 punktów
Sick means war było dla mnie ciekawą przygodą i nie żałuję, że je przeczytałam. Widać, że dajmond zna się na rzeczy. Mam też nadzieję, że będzie chciała to szlifować, aby „Obietnica” stała się prawdziwym, pięknym i błyszczącym diamentem.
Polecam zastosowanie się do moich — jako potencjalnego czytelnika — rad, choć są to w większości luźne uwagi — no, oprócz „Poprawności” oczywiście. Ją trzeba trenować. Interpunkcja jest wredna i wie to większość ludzi na tej Ziemi.
Pochwalam całą treść Sick means war (z wyjątkami, które skrytykowałam). Opowiadanie jest naprawdę dobre i ma w sobie potencjał, a dajmond potrafi tworzyć wspaniałe postaci i opisy.
Nie warto łamać się liczbą komentarzy, ponieważ to nie one określają wartość naszego tekstu — a na pewno nie całkowicie. W internecie jest tyle blogów, że te naprawdę dobre często zostają w tyle za innymi, o wiele gorszymi. Spotkałam się z tym nie raz, nawet na swoim przykładzie.
Dodaję też dwa dodatkowe punkty za to, co najbardziej pochwaliłam — za Ashtona i Anabel oraz opisy.
Na sam koniec nasuwa mi się też pytanie z innej beczki: dlaczego tytuł pierwszej części jest w języku angielskim, a drugiej w polskim?
Na koniec życzę samych sukcesów!

Punkty w sumie 184.5/209

Ocena:

ok. 88%, czyli Na piątkę!

18 komentarzy:

  1. Interpunkcja i zapis dialogów wychodzą mi najgorzej, aczkolwiek niedawno się za to zabrałam i niedługo Sick means war (oraz reszta blogów) zostanie pod tym względem poprawione.
    Jeśli chodzi o te zamieszania z imieniem, jestem tego świadoma, że sama początkowo napisałam to źle, ale jak już wspomniałam, na blogu pod koniec miesiąca nastąpi wiele poprawek, więc ten błąd również zniknie. Co do latających balonów, nie mam pojęcia jak to z nimi jest, ale wydało mi się to super pomysłem i nie mogłam się powstrzymać od wykorzystania go. :D
    Pozwolę sobie również odpowiedzieć na pytanie umieszczone sa samym końcu. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale wydaje mi się, że to tylko mój własny wymysł. Dotychczas wszystkie moje opowiadania miały tytuł po angielsku, potem zaczęłam wymyślać jakieś dziwne, typu „Lecący ptak” (pierwszy tytuł „Zastępcy”), co w zupełności nie odnośiło się do opowiadania. Osobiście uważam, że Sick means war brzmi o wiele lepiej niż Choroba oznacza wojnę... ale według mnie wszystko po angielsku brzmi lepiej, więc z tym nie powinnam się zbytnio rozpisywać. Druga część początkowo miała nosić tytuł Biały sufit, ponieważ takie sufity zawsze kojarzą mi się ze szpitalami, ale wtedy stwierdziłam, że jednak musi być inny. Na obecny tytuł wpadłam przez przypadek, pisząc czwarty rozdział i tym razem doszłam do wniosku, że to jedno słowo brzmi lepiej po polsku niż po angielsku.
    Jako autorka „Nieśmiertelnych poranków”, serdecznie zachęcam do przeczytania, bo fabuła jest nieco zbliżona do Sick means war, aczkolwiek nikt nie jest chory i nikt nie umiera. Jeden wątek pozostaje taki sam, jest tylko inaczej wykorzystany. Z góry uprzedzam, że tam również razi błędami dotyczącymi zapisów dialogów oraz tej nieszczęsnej interpunkcji.
    Oczywiście ze wszystkich rad skorzystam, na pewno się przydadzą. Jestem w szoku widząc tak dobrą ocenę. Zawsze cieszyłam się z piątek, więc teraz też bardzo się cieszę i dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odniosę się jeszcze do braku zwiastuna w zakładce „Moje blogi”. To wina bloggera, nie chce odnaleźć właściwego filmu na youtube. :D

      Usuń
  2. "Sick means war, czyli Choroba oznacza wojnę" - sick oznacza chory, choroba to sickness ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, no tak. Nawet dokładniej się temu nie przyglądałam, a racja, choroba to sickness. Zostawię to już w spokoju, żeby nie psuć ładu oceny. ;)
      Dziękuję za poprawkę!

      Usuń
  3. Cieszę się, że podoba Ci się mój zwiastun, naprawdę się starałam! ;) Tylko przy „Dodatkach", a konkretniej podpunkcie „Moje blogi" wkradła się malutka literówka w słowie zwiastuny.
    I powie mi ktoś może, jak poprawnie przetłumaczyć Sick means war? „Chory oznacza wojnę"?
    Kolejna świetna ocena Carolle, gratuluję, tylko tak dalej! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, poprawiałam tę literówkę, ale potem zrobiłam post od nowa i o niej zapomniałam. Dzięki za poprawkę. ;p
      Szczerze mówiąc, myślę, że autorka chciała to tłumaczyć jako "Choroba oznacza wojnę", ale rzeczywiście - "choroba" to "sickness", więc to błąd do poprawienia przez dajmond. "Sick means war" można jeszcze tłumaczyć jako "Chory (w sensie: człowiek) oznacza wojnę (np. o życie)". Ale myślę, że autorce bloga chodziło o to pierwsze znaczenie.
      I dziękuję ci bardzo, ja też się starałam!

      Usuń
  4. całkiem jak puzzle układanki
    Masło maślane. Puzzle to układanka, więc bardziej pasowałoby np. elementy układanki.

    Czasami nawet przystawałam i myślałam w głębi siebie
    Gdzieś między płatami płucnymi czy w plątaninie jelit? ;)

    Nie jestem pewna, czy powietrze z płuc człowieka może go unieść. Chyba że przez wiatr!
    Powietrze z płuc człowieka może unieść balon przez wiatr. Aha.

    każdy z nich został rozwinięty na ciekawy, a czasami nawet łapiący za serce pomysł
    W, nie na.

    Anabel jest bardzo mądra jak na swój wiek. Poznaje Ashtona, gdy przywożą go do szpitala po wypadku. Jako jedyna ze wszystkich podchodzi do niego, mimo że cały ocieka krwią, i zaczyna rozmowę
    Nie znam treści opowiadania, ale z tego, co piszesz, wynika, że ośmiolatka, do tego śmiertelnie chora, więc stawiam na jakiś nowotwór, kręci się swobodnie po urazówce szpitala? Aha. O.o" Chyba w snach. Dziecko nie wystawiłoby nosa poza onkologię ogólną, a raczej dziecięcą. Tym bardziej bez opieki.

    przypomina mi nieoszlifowaną perłę
    Pereł się nie szlifuje.

    z dużej litery
    Dużą literą.

    […]właściwie to tata ci kupił, bo ja nie miałam do tego czasu. - matka Anabeli głośno westchnęła[…] = „matka” z dużej litery [gdy piszesz już „Anabeli”, to również „Anabelo”, gdy ktoś się do niej zwraca — albo odmieniamy wszystko, albo nic]
    Albo nie miałam na to czasu, albo nie miałam do tego głowy.

    Dzieci taki jak ja, mają specjalne prawa. = zbędny przecinek
    Takie.

    nie wiem, czy powinna go oglądać przed czytaniem Sick means war , ale to zrobiłam
    Powinnam/powinnam była.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Racja, napisałam to, nie zastanawiając się nad sensem - wyszło mi spod palców naturalnie - a gdy teraz się temu przyglądam, rzeczywiście mogę stwierdzić, że brzmi trochę nielogicznie.
      2. Chodziło mi o wewnętrzne przemyślenia, źle to sformułowałam. ;)
      3. Nie, powietrze z płuc człowieka nie może unieść balonu tak, jakby to zrobił hel. Jedynie wiatr potrafi pomóc w tym wypadku. Sądzę, że jest to zrozumiałe.
      4. Poprawione.
      5. A jednak tak było. Jak mówił w opowiadaniu jej lekarz prowadzący: "Dzieci takie jak ona mają specjalne prawa". Nie ingerujmy więc w tę sprawę.
      6. Zawsze myślałam, że perły się szlifuje, sama nawet nie wiem, dlaczego. W każdym razie już poprawiłam mój błąd.
      7. Również poprawione.
      8. Jestem świadoma tego błędu, jednak w tym zdaniu poprawiałam interpunkcję, nie logikę.
      9. Jak wyżej.
      10. Literówka poprawiona.

      Dziękuję za wszystkie poprawki. Mam nadzieję, że dzięki temu następnym razem nie popełnię już tych błędów.

      Usuń
  5. @2: Drugie zdanie jest nieszczęśliwie zbudowane, nie współgra z pierwszym. Może lepiej by brzmiało: Nie jestem pewna, czy powietrze z płuc człowieka może go unieść. Chyba że zostałby porwany przez wiatr!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za wcześnie wysłałam komentarz.

      @6: Prawdziwych pereł dobrej jakości nie szlifuje się ani nie poleruje. Co innego te złej jakości lub sztucznych, żeby sztucznie podwyższyć ich klasę i więcej zarobić. Jeśli zaś chodzi o samo sformułowanie, to ja znam wersję nieoszlifowany diament.

      Usuń
    2. Co do tego balona: w takim razie jak ma to brzmieć lepiej, zmienię drugie zdanie. ;)

      Usuń
  6. Przepraszam, ze w takim miejscu, ale w podpunkcie "grafika" przywitało mnie "blog posiada szablon". Ja tam się nie znam, ale jakoś mi to się nie widzi. Shun, czy blog może posiadać szablon?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie brzmi to zbyt dobrze, ale podpada pod znaczenie piąte: http://sjp.pwn.pl/sjp/posiadac-I;2505655.html
    Ja sama w takich przypadkach słowa posiadać bym nie użyła, ale, szczerze mówiąc, nie chce mi się za każdym razem proponować zmiany konstrukcji zdania tak, by je pominąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imho każdy blog jakiś szablon zawsze posiada, nawet jeśli to jest najprostszy blogspotowy szablon :P

      Usuń
  8. No tak... oceniała koleżankę to jej najlepszą ocenę dała ;/ gdzie tu sprawiedliwe ocenianie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Więcej w tym dialogu niż opisów, w ogóle blog powinien dostać trójkę. Po przeczytaniu Epilogu już mam takie wrażenie że nie fair trochę oceniająca robi. Nie powinna oceniać po koleżeńsku i tyle. Taka moja opinia. Prosze się nie złościć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oceniłam niczego po koleżeńsku. dajmond jest u nas nową osobą, może od tygodnia, a zamówienie złożyła już dobre dwa miesiące temu. Nawet za dobrze jej nie znam, żeby móc zrobić coś takiego. Poza tym, nie zależy mi na tym, żeby się komuś podlizać czy przymilić. Ocena jest sprawiedliwa, a w opowiadaniu znalazłam tyle opisów, ile dialogów, więc nie wiem, o co chodzi. Oczywiście nie ocenia się też po przeczytaniu samego epilogu. ;)
      Pamiętajmy również, że każdy ma inny gust i ocenia inaczej. Ja oceniłam tak, jak sama myślałam. Ty postawiłabyś/postawiłbyś tróję, ja postawiłam piątkę.

      Usuń
    2. Tak jak Carolle napisała, blog do oceny zgłosiłam dawno temu. Nie myślałam wtedy jeszcze o tym, by zgłosić się do załogi, a fakt, że w niej jestem, nie znaczy, że z wszystkimi obecnymi jestem w jakimś stopniu zżyta. Jeśli masz jakieś zastrzeżenia wobec epilogu, to Twoja indywidualna sprawa. Każdy wszystko odbiera inaczej, a stwierdzenie, że Carolle oceniła mojego bloga po koleżeńsku, jest co najmniej nie na miejscu. Miałam zrezygnować z oceny, bo dostałam się na staż? Anonimie, przepraszam, że ależało mi na tym, by uzyskać rady, które pomogłyby mi ulepszyć opowiadanie. Jeśli uważasz, że w Sick means war jest więcej dialogów niż opisów, to przykro mi, ale chyba pomyliłeś opowiadania.

      Usuń

Poprzednie Notki